Pierwszy zimowy biwak

Biwakowanie to coś, co bardzo nas połączyło. Pasja, którą Marek chciał rozwijać, a dla mnie coś, czego bardzo chciałam spróbować. Na pierwszy biwak razem wybraliśmy się w maju. Od tamtej pory sprawa biwakowania nabiera tempa, a my przekraczamy razem kolejne granice (zwłaszcza moje). Tym sposobem przekonaliśmy się, że sezon biwakowy nigdy się nie kończy – za nami właśnie pierwszy wspólny biwak zimowy.

Nasze nieco oszronione zimowe obozowisko

Biwakowanie – początki i progres

Spoglądając kilka miesięcy wstecz, trudno mi uwierzyć jak duży postęp zrobiłam w podnoszeniu sobie poprzeczki jeśli chodzi o hartowanie swojej wytrzymałości. Dopiero w lipcu pierwszy raz w życiu przeżyłam dziki biwak i ogromnie się tym emocjonowałam, wydawało mi się to czymś wielkim dla mnie. Z końcem lata podsumowywaliśmy nasze biwakowe dokonania z ubiegłego roku i stwierdziłam, że nie mogę się doczekać kolejnego sezonu. Wówczas nasz znajomy poprawił mnie mówiąć, że przecież „sezon trwa cały rok!”

Marek biwakował już w każdej porze roku. Dokładnie dwa lata temu miał swój pierwszy zimowy biwak, który zrobił samotnie przy trochę niższej temperaturze (-10). Radzi sobie wystarczająco, by bezpiecznie i we względnym komforcie spędzić noc na dziko sam. Ze mną jest trudniej; moje ograniczenia i braki odbijają się na naszej wspólnej sytuacji. Cierpliwie jednak uczył mnie wiosną i latem wykonywania zadań, które mi przydzielił na nasze biwakowe wypady. No i udało się to opanować na tyle, że po rozmowach i zastanowieniu, uznaliśmy że jesteśmy w stanie nie zamykać sezonu biwakowego.

Sezon biwakowy trwa cały rok? A jak!

Zimowy biwak Marka przy -10 sprzed dwóch lat

Pierwszym i największym problemem z jakim przyszło nam się zmierzyć, były braki sprzętowe. Po zasięgnięciu rady i rozeznaniu, wyposażyliśmy się w śpiwory zimowe Stavanger polskiej firmy Fjord Nansen. Nie mogliśmy się doczekać weekendu, aby spakować się w auto i ruszyć na zimowy biwak.

Kolacja przy naszym małym ognisku 😀

Ogień – podstawa przetrwania na biwaku

Na miejscu musieliśmy się zmierzyć z problemem numer dwa, którego byliśmy świadomi – drewno na ognisko. Mieliśmy drewno ze sobą, ale mieliśmy wiele obaw odnośnie jego wilgotności. Ten gorszy scenariusz się sprawdził; szczapki były zbyt wilgotne, drewno nie chciało się dobrze palić. Cóż, musieliśmy się zadowolić małym ogniskiem które wystarczyło na upieczenie kiełbasy i siedzenie do 20:00.

Po kolacji przyszedł czas na ewentualny problem numer trzy, czyli obawy o ciepło. Temperatura powietrza pod lutowym srebrnym księżycem oscylowała wokół zera, także nie było źle. Marek zagotował mi na ogniu wodę do termofora, który miałam schować sobie w śpiworze. Przyszła pora opatulić się w nasze śpiwory i poczekać na sen.

Mi na początku było dość trudno. Było mi zimno w twarz, w dodatku mam w śpiworze sporo miejsca, w związku z czym przez górny otwór wpadało mi do środka zimne powietrze, sprawiając mi dyskomfort. Ciepło mi było tylko w brzuch, przy którym trzymałam termofor. Usnęłam na trochę, przebudziłam się po jakiejś godzinie; przez moment odczułam prawdziwą grozę, że oto przede mną długa i zimna noc. Przypełzłam do Marka najbliżej jak się dało i zwinęłam się w kłębek leżąc na boku, chowając się do śpiwora cała, razem z głową. I to był strzał w dziesiątkę. Resztę nocy przespałam jak dziecko pod kołderką. Żadnego dyskomfortu termicznego i naprawdę duża wygoda.

Cieplutkie zimowe śpiworki

Zimowy biwak – pierwsza noc na zewnątrz

Dla Marka tylko połowa nocy była komfortowa. Około północy przebudził się czując zimno na plecach. Chwila rozeznania i okazało się, że jego matę samopompującą trafił szlag. Przyszło mu resztę nocy spędzić na „flaku”, ale nie przeszkodziło mu to twardo spać.

Spaliśmy oboje dobrze ponad 9 godzin. Gdyby nie powyższy mankament w postaci zepsutej maty, byłoby już naprawdę świetnie. Ja się obudziłam pierwsza; słyszałam krzyki czapli, krakanie kruków i skrzydła bijące powietrze bardzo blisko nas, czaple musiały przelatywać bardzo nisko nad naszym obozem. Usłyszałam też głośny plusk, który słyszeliśmy już wieczorem – najpewniej był to bóbr, w pobliżu były ponadgryzane drzewa. Obudziła mnie natura i wzywała, by wstać i się nią cieszyć. Nie mogę sobie wyobrazić lepszej pobudki.

Poranny gość w naszym obozie – Zimorodek

Rześka pobudka na zimowym biwaku

Obudziłam Marka, jego oczywiście dźwięki natury nie zdołały obudzić. Wyszliśmy na zewnątrz by zjeść śniadanie. I tak przy cieście drożdżowym oraz zamarzniętym na kość batoniku muesli odwiedził nas… Zimorodek! Usiadł na gałęzi nad wodą nie dalej niż 7-8 metrów od nas. Taki gość, i to z samego poranka! Byliśmy tym bardzo ucieszeni i podekscytowani. Piękny prezent od Matki Natury na początek pięknego dnia…

Nasz pierwszy zimowy dziki biwak udał się świetnie. Zwieramy szyki i przygotowujemy się na kolejny, który już niebawem!

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *