Śladami Jakuba Wędrowycza – PKS do Wojsławic

Koniec roku za pasem, ciemno i zimno, czas na małe wspomnienie lata. Otóż tego właśnie lata upalnego, spełniłam jedno ze swoich największych marzeń w życiu; nie wiem czy nie największe. Pojechałam PKSem do Wojsławic.

Czemu to takie ważne? Śpieszę z tłumaczeniem. Kilkanaście lat temu w me ręce wpadła pewna niewiarygodna kronika. Jej lektura odkryła przede mną tajemnice dziejów bohatera, jakiego potrzebujemy, a na jakiego nie zasługujemy. Tak poznałam Jakuba Wędrowycza i zaprzyjaźniłam się z nim na dobre i złe na te wszystkie lata.

„Jakub stał na przystanku PKS-u i studiował w zadumie rozkład jazdy.
– Lublin, byłem; Krasnystaw, byłem; Chełm, byłem; Zamość, byłem… Cholera, co za dziura, nigdzie daleko nie można stąd pojechać…
– A dokąd chcesz jechać?
Jakub odwrócił się i zobaczył swojego przyjaciela Semena.
– No, pojechać na wakacje chciałem – powiedział. – Ale sam zobacz, nigdzie się nie da….

„Kroniki Jakuba Wędrowycza”, Andrzej Pilipiuk

Najlepszy kumpel

Pośród mnóstwa ważnych treści płynących z kolejnych przygód Jakuba prosto spod pióra Miszcza Andrzeja Pilipiuka, najbardziej zawsze urzekał mnie motyw niezłomnej, silniejszej niż wszystkie moce przyrodzone i nadprzyrodzone przyjaźni między Jakubem i jego kumplami. Marzyłam o tym, by kiedyś poczuć się tak, jak musi się czuć Jakub podczas każdej przygody, w której towarzyszą mu przyjaciele.

Na cześć tej wyjątkowej postaci, co roku w jej rodzinnej miejscowości odbywają się „Dni Jakuba Wędrowycza”. Od lat bardzo chciałam jechać na lubelszyczyznę na tą imprezę. Nigdy mi się to nie udało, aż do ubiegłego lata. Marzenie się spełniło. Pojechałam. Z najlepszym kumplem. W sposób epicki i legendarny – PKSem do Wojsławic. Ale to był zaledwie ostatni etap podróży, już z Chełma… a do Chełma, ach, to była podróż niebywała 😀 z nieplanowanym, dłuższym przystankiem w Lublinie – musimy tam wrócić, bo jeszcze nie skończyliśmy podjętego przedsięwzięcia, jakim był rajd po knajpach na Starym Mieście.

Sama podróż była świetna, choć dotarliśmy na miejsce wykończeni, głównie upałem. Pierwsze popołudnie na miejscu wydarzenia upłynęło nam bardzo spokojnie… powiedzmy, że bez większych atrakcji. Nie do końca tego się spodziewaliśmy. Tamtego wieczoru Marek powiedział do mnie: „wiesz co… nie podoba mi się tu”. Och, czułam to samo; podsycane jeszcze kłującą nutą rozczarowania. Przecież spełniło się moje marzenie! Czekałam na to tak długo! No, ale byliśmy razem, więc i tak nie było źle – jakoś sobie z tym wieczorem poradziliśmy sami.

„Gdy Semen wygrzebał się z wyra koło południa, Jakub już czekał na ławeczce przed jego chatą. Wypili klina, poprawili sokiem z kiszonych ogórków, zjedli śniadanie, a potem wyruszyli zobaczyć, czy nie ma ich w kochanych starych Wojsławicach. Ponieważ nigdzie się nie wypatrzyli, poszli sprawdzić w knajpie. A skoro już tam trafili, postanowili na chwilę zakotwiczyć.

„Karpie bijem”, Andrzej Pilipiuk

Dni Jakuba Wędrowycza

Za to kolejny dzień… to już zupełnie inna bajka. Milion ciekawych rzeczy, ciekawi ludzie, ciekawe spotkania, w tym w końcu spotkanie z samym Miszczem; no i premiera nowej części przygód Jakuba. Dzień świetny, barwny i kolorowy. Zwieńczony imprezą, której nie powstydziłby się Jakub i jego kumple 😀

Ostatniego poranka braliśmy udział w spacerze po Wojsławicach śladami Jakuba, który prowadził sam Miszcz Andrzej. Było idealnie, a ja po tym wszystkim czułam się dosłownie jak bohater jednego z opowiadań. Z najlepszym kumplem u boku. Tyle, że już nie tylko na kartach powieści, ale naprawdę. Najlepiej.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *