Biwak a bushcraft, czyli podsumowanie dzikich wakacji

Projekt dzikie wakacje. Nasze pierwsze wspólne dzieło. Właśnie dobiegł końca i oboje czujemy, że wykonaliśmy plan na sto dwadzieścia procent. Umówiliśmy się na realizację tego przedsięwzięcia począwszy od długiego weekendu czerwcowego. Rozpoczęliśmy wyjazdem w Bory Tucholskie. Częściowo na biwak z elementami bushcraftu, a częściowo na słodkie leniuchowanie w otoczeniu natury. Pierwsze wnioski, jakie nasunęły nam się po tamtym wyjeździe, to wielkie zaskoczenie, jak dobrze nam wyszła pierwsza dłuższa wyprawa (więcej o tym w naszych wpisach o Borach Tucholskich). Stąd też zakładaliśmy z dużym prawdopodobieństwem, że projekt wakacje się uda. Ale rezultaty daleko przekroczyły nasze oczekiwania. Pozytywnie.

Biwakowanie w Borach Tucholskich

„Chociaż jeden dzień spędźmy tak rozważnie jak Natura i nie pozwólmy, aby cokolwiek skłoniło nas do zboczenia z raz obranej drogi.”

„Walden, czyli życie w lesie”, Henry David Thoreau

A takich dni było w naszym letnim projekcie znacznie więcej niż jeden. W zasadzie to dobre miejsce, by powiedzieć, jak doszło do wykiełkowania tego pomysłu i zawiązania się projektu. Podzielaliśmy zainteresowania, dobrze się rozumieliśmy, staliśmy się dobrymi kumplami.  W czasie wolnym robiliśmy generalnie te same rzeczy, stąd też bardzo naturalnie powstał pomysł, aby wybrać się do lasu razem. Nasz pierwszy wspólny leśny wypad miał miejsce w kwietniu, wybraliśmy się do Puszczy Kampinoskiej na włóczenie się bez konkretnego celu i hamakowanie. Było genialnie, zupełnie jakbyśmy robili to razem już wiele razy. Dla mnie nie bez znaczenia był też fakt, że od lat marzyłam o wybraniu się do Kampinoskiego Parku Narodowego, ale jakoś nigdy wcześniej się nie złożyło. Teraz uważam, że właśnie z tego powodu; tak miało być, bym puszczę po raz pierwszy odwiedziła z kimś, kto będzie czuł w lesie to co ja i kto stanie się moim najlepszym leśnym kompanem. Zdecydowanie jestem zdania, że połączył nas las.

Nasza druga wędrówka po Kampinosie. Deszcz nam niestraszny.

„Dobre, ale mało” – w tych trzech słowach można podsumować naszą pierwszą leśną wyprawę. Oczywistym jest, że nabraliśmy apetytu na więcej. Przyszedł czas na biwak.

Rozmowy o wspólnym spędzeniu nocy w lesie trwały między nami już jakiś czas. Dla mnie to miała być całkowita nowość i osiągnięcie celu, który wcześniej w zasadzie był bardziej fantazją. Sama bym się na to nie zdobyła, a nie miałam blisko towarzystwa chętnego na podobne atrakcje. No ale skoro opcja towarzystwa się pojawiła, ten plan zaczął nabierać realnych kształtów; aż w końcu przyszedł czas realizacji. Ruszyliśmy na nasz pierwszy bushcraftowy biwak. Za cel obraliśmy znany mi dobrze Tleń w sercu Borów Tucholskich – miałam pomysł na idealne miejsce na to przedsięwzięcie. Faktycznie, lokalizacja była trafiona w dziesiątkę (ale to był mój chyba jedyny dobry pomysł podczas tamtej wycieczki). Tak narodził się dwuosobowy projekt „dzikie wakacje” i zaczęliśmy podróżować razem. Na dziko, pół dziko, do miasta, do lasu, wygodnie, niewygodnie – byle na przygodę. Z każdą kolejną bawiliśmy się coraz lepiej, ale też dużo się uczyliśmy. Zwłaszcza ja.

Biwak w Gostynińsko-Włocławskim Parku Krajobrazowym

„Kiedy pakujesz swój ekwipunek, by udać się w dzicz, złotą zasadą powinno być KISS (keep it simple, stupid! – nie komplikuj tego, co ma być proste!). Nie będziesz potrzebował niczego nadmiernie złożonego, wyszukanego czy delikatnego.”

„Bushcraft, czyli sztuka przetrwania”, Ray Mears

Niech sam za siebie przemawia fakt, że na mój pierwszy jednonocny dziki biwak pojechałam spakowana zdecydowanie gorzej, niż na nasze ostatnie sierpniowe kilkudniowe włóczenie się po Puszczy Białowieskiej – masa nadbagażu, milion zbędnych rzeczy. Mając już jako takie doświadczenie w pakowaniu i niejeden ochrzan zgarnięty od Marka (taka dygresja: przed jednym z wyjazdów jak zobaczył moje dokonania w zakresie pakowania, to wywalił mi wszystko i kazał się przepakować, oczywiście pomagając mi w tym. Nieważne, że zbliżała się północ, a pociąg był około 6 rano. Uznał, że tak nie pojedziemy i koniec. Zero litości.), teraz pakuję się o niebo lepiej. Przyznam bez bicia; jego tłumaczenie, że każda waga ma znaczenie i z lekkich rzeczy robi się parę kilo, przez długi czas niespecjalnie brałam do siebie. Aż w pewnych okolicznościach do mnie dotarło; potem nie przestawałam mu dziękować, że swoją stanowczością uchronił mnie przed dźwiganiem dodatkowych rzeczy, które to swoim zwyczajem pakowałam w dodatkowe torby (ale rzecz jasna dźwigałam je sama; honor by mi nigdy nie pozwolił obarczać towarzysza wyprawy moim nadbagażem).

Bohater, na jakiego zasługujemy: Śpiwórman

Nie jesteśmy wielkimi fanami i kolekcjonerami szpeju, a ja w zasadzie w ogóle mam o tym pojęcie mgliste jak październikowy poranek. Niby tam coś wiem co jest do czego, ale trudno o drugiego takiego leśnego obiboka jak ja. Generalnie, filarem organizacyjnym naszych leśnych wypraw jest Marek i nie ma tu cienia wątpliwości. A ja zamierzałam tylko patrzeć i podziwiać; ale przy nim nie ma co na to liczyć 😀 nakłonił mnie już do robienia różnych rzeczy, których sama bym się po sobie nie spodziewała; w tym między innymi do wykrzesania ognia („nie będzie śniadania, dopóki tego nie zrobisz!”) czy opanowania nowego dla mnie sposobu wiązania hamaka. On po prostu ma wszystko, co niezbędne, i przy okazji używania tego uczy i mnie. Trochę mnie nauczył, dużo więcej pokazał. Od początku czułam się z nim bardzo pewnie: wiedziałam, że ja przy nim w lesie nie zginę. I, jak widać, jeszcze nie zginęłam – więc miałam rację.

Kawa rankiem po nocy w terenie obowiązkowa

„Podobnie jak wielu innych mężczyzn, Izak Sellanrå w „Błogosławieństwie ziemi” spędzał swoje najlepsze chwile w lesie. Aby uprzedzić wszelkie podejrzenia o szowinizm – Inger nie dlatego stała i „przyglądała się”, że nie miała nic lepszego do roboty albo że zamierała z zachwytu, patrząc na silnego mężczyznę z siekierą. Hamsun napisał to, co napisał, bo Izak nie mógłby cieszyć się pracą, której nikt nie cenił lub nie oglądał.
Nieszczęsny ten, kto musi rąbać drewno tylko dla siebie.”

„Porąb i spal”, Lars Mytting
Ogniskowa bruschetta, jedzona oczywiście rękami w sadzy. Mniam!

No to biwak czy bushcraft? Gdzie kończy się biwakowanie, a zaczyna się prawdziwy bushcraft?

Było zbieranie drewna, krzesanie ognia, jedzenie z ogniska i gotowanie na składanej kuchence, było nocowanie w hamakach. I bardzo mnie to cieszyło; spełniłam swoje marzenie. Tak chciałam, tego doświadczyłam i byłam z tego powodu bardzo zadowolona. Zaczęłam więcej czytać na ten temat, poszukiwać informacji, rozmawiać z ludźmi, dla których ten rodzaj obcowania z lasem jest czymś doskonale znanym i są w tym bardziej obyci. W miarę jednak jak moja nikła wiedza w temacie powoli zaczęła rosnąć i osiągnęła poziom dopuszczający, zaczęły też kiełkować pytania – bo ja zawsze muszę wiedzieć więcej; a im więcej wiem, tym mam więcej pytań. Rozpytywałam zatem tu i tam, w pogoni za wiedzą. Chciałam wiedzieć, gdzie kończy się biwakowanie, a zaczyna się bushcraft.

Nasze pierwsze wspólnie rozpalone ognisko

„Jest wiele sposobów na rozpalanie ognia, od użycia w tym celu tak oczywistych narzędzi jak zapałki, do improwizowania przy pomocy zupełnie nieprawdopodobnych materiałów. Tak jak w całym bushcrafcie, sekret zakończenia podjętych działań sukcesem tkwi w szczegółach i odpowiednim nastawieniu”

„Bushcraft, czyli sztuka przetrwania”, Ray Mears

Mi osobiście bliskie jest pojęcie biwakowania. Nocleg na dziko, ogarnięcie czegoś do jedzenia, rozpalenie ogniska – to jeszcze nie są zadania, których wykonanie lub nie warunkuje przetrwanie w lesie z koniecznością budowy schronienia, wytworzenia naczynia czy znalezienia wody. Nie przesadzajmy. Niemniej, zauważyłam w ostatnim czasie w mediach społecznościowych, że pojęcie bushcraft powiewa na sztandarach przy takich zajęciach jak wiszenie w hamaku, a nawet chętnie wykorzystywane jest do opisywania tak wymagających zadań, jak zwykła wędrówka po lesie. Cóż; ewidentnie temat trochę się rozmył, a samo pojęcie zaczęło być nadużywane.  I to grubo.

Jedno z klimatycznych biwakowych zdjęć
fot. Psychocki

Któregoś razu wdałam się w bardzo ciekawą rozmowę z osobą, która w moim osobistym odczuciu wydaje się być kimś w rodzaju weterana biwakowania, poza tym to bystry gość i cenię sobie jego zdanie – nieraz już otrzymałam przydatną radę czy wartościową uwagę. Serio, kolega Psychocki zjadł zęby na biwakach 😀 a kto jeszcze nie zna – marsz na IG www.instagram.com/psychocki! Tamte krótkie acz treściwe i owocne dywagacje nad tematem dały mi poczucie, że bushcraft w tej chwili bywa terminem mocno nadwyrężonym, a prawda jest taka, że w większości mimo wszystko my, wszelkiej maści i profesji ludzie lasu, mamy do czynienia z biwakowaniem. Z elementami bushcraftu – jasne. Ale nie ma co robić z konia słonia. Leśna wędrówka, hamakowanie, gotowanie na ogniu, używanie noża w lesie do tego i owego, spanie pod tarpem i tak dalej – to ciągle biwak. Bardziej lub mniej dziki, krótszy lub dłuższy, może trochę bardziej zaawansowany technicznie i bushcraftowy; ale to nadal jest biwak.

Im dalej w las, tym więcej drzew – przejście od biwakowania do bushcraftu wymaga czasu i pracy. Obcowanie z lasem staje się coraz bardziej wymagające, im głębiej się wsiąka.

Ja bym chciała, by nasz swojski „biwak” wrócił dumnie na sztandary, zamiast podciągania wszystkiego co z turystyką leśną związane pod modny „bushcraft”. Przecież bushcraft to nie są rurki z kremem; ludzie faktycznie się tym zajmujący to osoby o ogromnej wiedzy, dużym doświadczeniu oraz imponujących umiejętnościach, i naprawdę podklejanie się pod popularny temat i hasztag nie uczyni z turystyki leśnej sztuki przetrwania. Używanie tego określenia znacznie na wyrost spłyca to pojęcie i tak naprawdę rozleniwia pasjonatów leśnego życia. Przecież o wiele łatwiej jest nazwać to, co się robi bushcraftem nawet jeśli nim nie jest, niż faktycznie zdobywać i rozwijać umiejętności  realnie kryjące się pod tym pojęciem. Rozpoznawanie roślin jadalnych, podstawy budowy szałasów, umiejętność pozyskiwania wody, nawigacja w terenie, znajomość mapy gwiazd i tak dalej – cała masa rzeczy do opanowania, pracy do wykonania. Las jest łaskawy, ale i wymagający. Rzuca wyzwania, którym chce się sprostać. Obcowanie z nim, z naturą, to sam w sobie motor napędowy do tego, by ciągle się uczyć, rozwijać. Nawet dla takiego lenia, jak ja.

„Jakiż zachwycający to wieczór, którego rozkosz całe ciało wchłania każdym swym porem niby jednym zmysłem. Przechadzam się pośród Natury, mają przedziwne uczucie wolności – jestem Jej cząstką.”

„Walden, czyli życie w lesie”, Henry David Thoreau
Poranna kawa w Tleniu

Moja więź z lasem, z naturą, za sprawą naszego projektu pogłębiła się znacząco. Ten sezon kończę jako amator biwakowania, szczęśliwy i zadowolony ze swoich leśnych wypraw. Ale tak samo jak czuję satysfakcję, tak czuję również głód zdobycia nowej wiedzy i zyskania nowych umiejętności. Marzeniem moim na przyszły sezon jest posmakowanie prawdziwego bushcraftu – wyprawy z minimalnym ekwipunkiem i narzędziami do zrobienia wszystkiego samemu. Marzę o dalszym pogłębieniu więzi z lasem, poznaniu go jeszcze lepiej.

W tej chwili wydaje mi się to realne. Jeszcze niedawno leśne biwakowanie było dla mnie jakąś odległą fantazją. Teraz jest rzeczywistym doświadczeniem, bardzo miłym wspomnieniem. Bo zyskałam towarzysza, z którym mogę robić wszystko. Jeździć na biwaki do lasu i uczyć się prawdziwego bushcraftu. Spełniać marzenia. I wspólnie brnąć w tą leśną historię.

„Happiness is only real when shared”

Christopher McCandless

Posłowie

„(…) i zima niestraszna, a jesień tym bardziej, więc możesz na końcu dopisać, że dostałaś zj*bki i biwakowa przygoda trwa dalej, bo SEZON NIGDY SIĘ NIE KOŃCZY! :D”

Psychocki
Zimowy biwak Marka nad Wisłą

Sezon nigdy się nie kończy… brzmi jak wyzwanie. Biwak jesienią? Podejmuję rękawicę! Tym bardziej, że Marek już biwakował o każdej porze roku. Z nim, to i ja sobie poradzę. Przygoda trwa!

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *