Wędrówka po Puszczy Białowieskiej i Białowieskie Miejsca Mocy

Podlasie. To słowo padało w naszych rozmowach na przestrzeni ostatnich tygodni coraz częściej. Oczywistym się stało, że będzie to jeden z kierunków podróży, jaki obierzemy w niedługim czasie. Coś nas na Podlasie bardzo ciągnęło. Słyszeliśmy zew Puszczy – jedynej takiej w Europie; prastarej, dzikiej i mądrej, trapionej problemami, ale wciąż trwającej. Czy można sobie łatwo wyobrazić większą siłę, niż las, który przetrwał zawieruchy historii, konflikty, różnych władców i różne rządy; widział wiele i przeżył niezliczoną rzeszę ludzi. Potęga. Chcieliśmy jej doświadczyć, zobaczyć na własne oczy. I zobaczyliśmy; co prawda nieco nadgryzioną przez korniki. W pułapkach na owady było ich pełno. Matka natura okazuje tam całą moc swoich możliwości. Nic nie jest wieczne, nic nie jest niezniszczalne. A te czarne, drobne jak śrut stworzenia, które potrafią nadszarpnąć majestat puszczy, znacząc ją ogromnymi, bladymi pomnikami śmierci – martwymi drzewami, prezentującymi suche gałęzie wysoko na tle nieba.

Puszcza wzywa – ale wzywają i ziemniaki. Turystyka kulinarna ustępuje ważnością tylko turystyce leśnej.

A tak właśnie. Lubimy zjeść. I tam, gdzie nas woła las, to woła i lokalna kuchnia. Nie ma opcji, żeby odwiedzając dany region nie spróbować lokalnych potraw. Nowe miejsca warto poznawać z różnych perspektyw i wszystkimi zmysłami – a smak jest tu szalenie ważny. Nie ma to jak wracać wspomnieniami do jakiejś wycieczki, i oprócz obrazów i dźwięków przywoływać w pamięci także i smaki charakterystyczne dla poszczególnych miejsc. A Podlasie, wiadomo, smakuje ziemniakami. W różnych postaciach, wersjach, odsłonach… Ach. Postanowione: celem podróży na długi weekend sierpniowy stał się ziemniaczany raj, będący tłem dla potężnej, prastarej puszczy, którą bardzo chcieliśmy odwiedzić. Odwiedziny udały się genialnie. A wszystko zaczęło się w Hajnówce, kiedy cały plan wycieczki już na wstępie wywalił nam się do góry nogami.

Nie warto planować. Skąd możesz wiedzieć, co dobrego niesie życie? Wystarczy obrać kierunek – dalej droga prowadzi sama.

Nasz plan był taki, by dotrzeć do Hajnówki, gdzie miała się rozpocząć nasza podlaska przygoda. Stamtąd chcieliśmy iść na pieszo do Białowieży, gdzie chcieliśmy wylądować wieczorem. Mieliśmy wypunktowane, co kiedy i gdzie; trasy zaplanowane palcem na mapie… otóż, zgodnie z planem poszło nam do punktu pierwszego. Dalej, to już się działo samo. Całkiem inaczej i wbrew założeniom.

Miały być kartacze w poziomie a jest gulasz w pionie…

Ponieważ celem naszej wyprawy była również ziemniaczana rozpusta, pierwsze kroki z ciężkimi plecakami skierowaliśmy, a jakże, do knajpy – gdzie można dobrze zjeść i spróbować regionalnego piwa. Jedzenie było super, piwo jeszcze lepsze, ale najlepsza była ulotka. Z ulotki, jaka przypadkiem wpadła nam w ręce podczas obiadu, dowiedzieliśmy się, że za niespełna godzinę w Instytucie Biologii Ssaków PAN w Białowieży odbędzie się spotkanie z panem Marcinem Kostrzyńskim, autorem uwielbianej przez nas oboje książki „Gawędy o wilkach i innych zwierzętach”.  Decyzję podjęliśmy w parę sekund: lecimy łapać stopa.


I złapaliśmy, w pięć minut. Sympatyczni państwo podrzucili nas praktycznie pod sam Instytut, truchtem zdążyliśmy na spotkanie. Było cudowne, magiczne; pan Marcin ma własny styl opowiadania o zwierzętach, w każdym jego słowie słychać ogromną miłość do nich, wielką pasję oraz niestrudzone zaangażowanie w walkę o ich dobrobyt. Naprawdę, ktokolwiek jeszcze nie czytał tej książki – łapcie za nią, koniecznie!

Mi o panu Marcinie powiedział Marek. Nie słyszałam o nim wcześniej, nie wiedziałam jak fantastyczne rzeczy robi i jaki ma wkład w poznawanie natury i zwyczajów leśnych zwierząt, a także jaki wkład wnosi w popularyzację wiedzy o rodzimej faunie. Innymi słowy, pan Marcin odwala kawał ciężkiej i dobrej roboty w służbie naszej przyrody. Chylę czoła, na spotkaniu byłam po prostu poruszona.  O oddaniu pana Marcina dla sprawy niech teraz świadczy cytat, który wybrałam spośród masy wartych zapamiętania słów, którymi nasycona jest cała książka.

„Cała nadzieja na zmianę myślenia i stosunku do natury w przyszłych pokoleniach Polaków. Dlatego spotykam się rocznie z ponad dziesięcioma tysiącami dzieci. Pokazuję filmy, opowiadam historie, przybliżam tajemnice dzikiej przyrody. Nadal wierzę w zmianę.”

„Gawędy o Wilkach i innych zwierzętach”, Marcin Kostrzyński

A potem było spotkanie z jednym z najbardziej znanych popularyzatorów wiedzy o przyrodzie polskiej, panem Adamem Wajrakiem. I to spotkanie było równie poruszające, chociaż już w zupełnie inny sposób… Jego historia o wilku Kazanie była przejmująca. Natura okiem pana Adama jest piękna, potężna i brutalna. Bezlitosna, nieugięcie wierna swoim prawom. Warto o tym pamiętać. Natura to życie, natura to śmierć.

Tak się zaczął nasz pobyt w Białowieży. Dostaliśmy dużą dawkę emocji: od zachwytu po respekt i pokorę, a za wszystkie odpowiada to samo: Natura. Przeraża, zachwyca, oszałamia. I to przyciąga, to fascynuje. A w Białowieży przyciąga nie tylko to. Są tam również miejsca mocy, których magnetycznemu działaniu nie sposób się oprzeć.

No dobra, jednak warto planować. A przynajmniej zrobić minimalne rozeznanie i sprawdzić autobusy.

Białowieża nas pochłonęła na trzy dni. Trzy piękne dni – a miała być to tylko krótka wizyta. Stało się inaczej. Pierwszego wieczoru dotarliśmy na pole namiotowe do Pana Kołodzieja. Nie zjawiliśmy się tam do końca przypadkiem: czyżby przyciągająca moc tego miejsca już działała? W każdym razie, witaliśmy się i żegnaliśmy z Państwem Kołodziejami trzy razy. Trzy razy przyszliśmy do nich tylko na jedną noc; granice absurdu zostały przekroczone. Los i licho; nic innego – raz po raz zawracało nas w to samo miejsce.

Pierwszego poranka w Białowieży spakowaliśmy się i ruszyliśmy w trasę, która objęła ponad 40 kilometrów. Każde z nas dźwigało obciążenie wynoszące kilkanaście procent własnej wagi. Czy to dużo? Dla nas tak – to pierwsza wędrówka z pełnym ekwipunkiem. Ruszyliśmy na zaplanowaną trasę, za miejsce docelowe obierając Narewkę. Po drodze zahaczaliśmy o różne piękne miejsca, ale główny cel był jeden. Wędrówka. Wzywał nas szlak i na to wezwanie poszliśmy odpowiedzieć. Niby z  mapą; ale w sumie była ona tylko akcesorium pomocniczym. Jednym z miejsc, do których tego dnia zaprowadziły nas szepty leśnych duchów plus rzut bystrego, błękitnego oka na mapę, było Zamczysko. Odetchnęliśmy tam lekką piersią i nabraliśmy sił przed dalszą wędrówką.

„Są w Puszczy Białowieskiej zabytki kultury materialnej, których historia sięga kilka wieków poza karty dziejopisów. Należy do nich między innymi uroczysko zwane Zamczyskiem (…) Zamczysko, położone ponad dwa kilometry na północ od Szlaku Dębów Królewskich, miało być z kolei zamkiem króla Batorego, skrywającym w swych ruinach wielkie skarby.(…)
Białowiesko-warszawscy uczeni ustalili, że tak zwane Zamczysko jest ni mniej, ni więcej, tylko cmentarzyskiem ludu Dregowiczów, plemienia słowiańskiego, pochodzącego z terenów obecnej Białorusi.”

„Za grobową deskę – białowieskie kurhany”, zbiór Legendy Podlasia, Tomasz Lippoman

W lesie nigdy nie jesteśmy sami. Leśne ostępy zamieszkują i przemierzają różne stworzenia. Zachowując się jak należy, można liczyć na gościnność i towarzystwo. Podążając wśród lektur szlakiem puszczańskich mieszkańców, dopatrzyć się można tu i ówdzie śladów Lasowida, czy też Lasowika, jak bywa zwany. Spotkanie takiego kompana w puszczy to dobry znak. Znak, że jest się mile widzianym.

„Lasowik to istota jeszcze przedchrześcijańskiego pochodzenia, strażnik lasu, broniący jego dzikich mieszkańców przed intruzami (…) Znajdujący się pod opieką leśnego strażnika wędrowiec mógł spokojnie podróżować przez najdziksze nawet knieje”

„Bestiariusz Słowiański część druga”, Paweł Zych i Witold Vargas

Już o tym wspominałam; dobry kompan to podstawa udanej wędrówki. Ale, niech mi leśne licho świadkiem: z wycieczki na wycieczkę, towarzystwo jakiego ja i Marek sobie wzajemnie dotrzymujemy staje się lepsze. Uzupełniamy się tak dobrze, że współpraca na szlaku i w przygotowaniach do drogi wymaga coraz mniej słów. Działamy wspólnie, pomagamy sobie, słuchamy się wzajemnie i potrafimy osiągać kompromisy. Kluczem do tego jest jedno: z obu stron jest bardzo duża chęć. Po prostu chcemy się dogadać. Dzięki temu wszelkie niespodzianki w podróży, nieprzewidziane komplikacje, a nawet zwyczajnie błędy i pomyłki stają się tylko kolejnymi elementami przygody. Tak było też, gdy po męczącym, całodziennym marszu, wracaliśmy stopem z Narewki do Hajnówki, z Hajnówki do Białowieży; a tam, a jakże, do Pana Kołodzieja. Bo czuliśmy, że chcemy tam być. I co z tego, że plan był inny, i mieliśmy ruszać dalej. Do każdej sytuacji trzeba podchodzić na luzie, elastycznie i pozytywnie. Po prostu.

Nawet, jeśli ktoś nawali. Nawet, jeśli nawalimy oboje. Nawet, jeśli każdy po trzy raz źle sprawdził autobus, po czym na jeden się spóźniliśmy, inny przegapiliśmy, a trzeci nie przyjechał. Tym sposobem kolejnego dnia, zamiast dotrzeć do Białegostoku, po raz trzeci stanęliśmy u bram pana Kołodzieja; który z niedowierzania w ten absurd, aż zawołał swoją żonę, by i ona pośmiała się z naszej wielkiej puszczańskiej włóczęgi, z której wszystkie drogi prowadzą do Białowieży, na ich kemping. Pani Kołodziejowa idealnie spuentowała nasz kuriozalny powrót i poczęstowała nas domowym bigosem.

Początkowego planu nie zrealizowaliśmy, a byliśmy przeszczęśliwi. Ogromna wyrozumiałość, wielka życzliwość, patrzenie w jednym kierunku. A efekt tego jest jeden; i zaczyna on przekraczać oczekiwania. Dobra zabawa. Bawimy się po prostu świetnie. I ciągle coraz lepiej.

Białowieskie miejsca mocy i ciut mocy na wynos

Zanim jednak nastąpiło to spektakularne fiasko naszej dalszej podróży i przepadła nam rezerwacja pokoju w Białymstoku, zrobiliśmy trasę do jednego z białowieskich miejsc mocy. Takie miejsca od zawsze przesycone są niewytłumaczalną i niewyczerpywalną energią; a jej źródła są różne.

„Do miejsca mocy, uważanego zresztą za rodzaj leśnego sanktuarium, w którym odprawiano przed wiekami jakieś bliżej nieznane religijne obrzędy, prowadzi czarny szlak. Z kamiennym kręgiem wiąże się pewna legenda (…)
W dawnych czasach, (…) białowieską krainą władał potężny bóg o czterech twarzach – Lasowid (…)”

„Białowieskie Miejsca Mocy”, zbiór Legendy Podlasia, Tomasz Lippoman

Tak zaczyna się legenda o miejscu mocy; jednym z tych miejsc, które matka natura zostawiła jako źródła sił witalnych dla wszystkiego co żyje i miejsce dedykowane uprawianiu czarów. Dziś to atrakcja turystyczna… a jednak, nie tylko. Bardzo silnie naznaczona odciskiem dawnego kultu; echem dawnych praktyk magicznych i śladów historii zapisanych w wiekowych głazach, które pamiętają niejedno. Miejsce mocy jest niewyczerpywalne; wieczne.

A teraz przymrużam nieco oko 😉 drugim miejscem mocy, nie tak prastarym i odkrytym już przez nas, bezsprzecznie jest pole namiotowe u Pana Kołodzieja. Jak wrócimy do Białowieży pod namiot, to tylko i wyłącznie tam. A wrócimy; poznawać kolejne tajemnice, odkrywać sekrety puszczy i szukać nowych miejsc mocy. Za każdym razem gdy odwiedzamy miejsca szczególne, jakaś cząstka mocy podarowanej przez matkę naturę i leśne duchy zostaje w nas. To najlepsze, co można przywieźć ze sobą z wycieczki. I to, co najbardziej łączy drużynę wędrowców, tak jak nas. I chce się tylko więcej.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *